Dnia 10 października 1861 roku w Horodle nad Bugiem miała miejsce ostatnia wielka z manifestacji religijno – patriotycznych przed wprowadzeniem przez władze carskie w Królestwie Polskim stanu wojennego. Ze wszystkich niemalże ziem dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów przybyli pod Horodło Polacy, Rusini i Litwini, aby odnowić akt unii jagiellońskiej, tworząc w ten sposób Rzeczpospolitą Trojga Narodów. Tworząc tym razem jednak wolą obywateli, nie królów i książąt. Fakt ten nie mógł zmienić położenia narodów dawnej Rzeczypospolitej, nie mógł wyrwać ich z okowów niewoli, nie mógł rozwiązać wielu trudnych spraw narastających w tamtych czasach pomiędzy tymi narodami, lecz był moralnym zwycięstwem idei unii, pokazał, że i Polacy, mimo, że w federacji jagiellońskiej dominowali, wcale nie mamią się „Polską od morza do morza”, a wolną Rzeczpospolitą, budowaną wspólnie z Litwinami i Rusinami. Poetycką sprawiedliwością jest, że wszystko to odbyło się w Horodle, miejscu najważniejszej z XV-wiecznych unii polsko – litewskich, a zarazem miejscu, które szczególnie upodobali sobie architekci unii – Władysław Jagiełło i Aleksander Witold, niejednokrotnie w trakcie swego życia goszczący na horodelskim zamku.
Pomysł zorganizowania manifestacji w Horodle powstał w Lubelskiem z inicjatywy księdza unickiego, Stefana Laurysiewicza. Kazimierz Gregorowicz twierdzi, że to właśnie bazylianin „podjął myśl do tego zebrania i wykonał go przy pomocy okolicznych obywateli i obywatelek”. Potwierdzają to także Roman Rogiński, który zeznał, że „początek do tego dał ks. Laurysiewicz, unita”, oraz Karol Majewski w swych zeznaniach po powstaniu styczniowym: „Pod Horodłem dyrygował głównie ksiądz, bazylianin i Rusin, Stanisław Laurysiewicz, mój kolega szkolny i przyjaciel.” W organizację zaangażowany był też Karol Majewski, acz nie osobiście: „z dala tylko, doradczo i funduszami uroczystości te wspomagałem”. W Lublinie utworzony został komitet organizacyjny manifestacji, którego członkowie „zaczęli zbierać fundusz na postawienie pomnika w Horodle”. Po ogłoszeniu przez władze carskie zakazu manifestacji, w prace komitetu włączył się Apollo Korzeniowski, za którego sprawą przybyli na Lubelszczyznę Jan i Leon Frankowscy. Ci „od wsi do wsi wędrowali i na zjazd namawiali, i ich to głównie pracą tysiące ludzi przybyło”. Plan manifestacji opierał się na idei odnowienia unii pomiędzy trzema narodami dawnej Rzeczypospolitej, w tym też duchu opracowano odezwę wzywającą do wzięcia udziału w uroczystościach rocznicowych. Odezwa ta wywołała tak wielkie poruszenie w społeczeństwie, że sam car nakazał gen. Aleksandrowi Chruszczowowi, naczelnikowi wojennemu guberni lubelskiej, osobiście udać się do Horodła, rozebrać wszelkie „łuki triumfalne”, rozmówić się z władzami kościelnymi, jeśli te były by zaangażowane w przygotowania do manifestacji, przybywających obywateli zawracać do domów, a w razie konieczności - użyć siły. Do dyspozycji generała oddał car Jekaterynosławski Pułk Dragonów, Mohylewski Pułk Piechoty oraz tworzoną przez kozaków 6-tą Baterię Dońską. Przygotowania do manifestacji w samym Horodle zostały właściwie zdławione na przełomie września i października, kiedy to władze carskie kazały rozebrać pomnik budowany na grodzisku (zw. dzisiaj Wałami Jagiellońskimi).
Nie powstrzymało to jednak manifestacji. Obywatele przybywali z całego kraju, większe procesje kierowały się do Horodła z okolic Hrubieszowa, po prawej stronie Bugu gromadzono się pod Uściługiem, ale głównym punktem zbiórki stały się Stepankowice (dzisiaj Stefankowice), gdzie też rezydowali kierownicy i organizatorzy obchodów. Na Stefankowicach też skupił swą uwagę gen. Chruszczow, którego działania sprawiły, że biskup lubelski, Walenty Baranowski, mający stanąć na czele procesji do Horodła, podjął decyzję o powrocie do Lublina. Przed odniesieniem decydującego sukcesu – wzniecenia paniki wśród zgromadzonego w Stefankowicach tłumu i w ten sposób powstrzymania całej demonstracji powstrzymała generała zdecydowana postawa księdza Bojarskiego, proboszcza z Krasnegostawu, który „pełen zapału i wytrwałości, nieulękniony żadnemi przeszkodami, i on jeden stałością swego charakteru podtrzymał sprawę, że z honorem dla Narodu przeprowadzoną została”. Przed kontynuowaniem manifestacji nie cofnęli się również świeccy przywódcy, którzy, rezydując w budynku poczty w Stefankowicach, ułożyli akt odnowienia unii mający być w Horodle proklamowany i podpisany przez przedstawicieli województw Rzeczypospolitej. W ułożeniu tego aktu udział brali: adwokat z Lublina Kazimierz Gregorowicz, literat Ludwik Brzozowski, Stanisław Szachowski oraz Kazimierz Sikorski.
O czwartej nad ranem 10 października, tłum zebrał się w miejscowym kościele unickim, gdzie wysłuchał mszy, odprawionej przez gwardiana kapucynów lubartowskich, ks. Fidelisa Paszkowskiego. Ksiądz Fidelis wygłosił kazanie, którym starał się przygotować zebranych na wypadek konfrontacji z wojskiem. Na koniec „na wszelki wypadek wezwał do powszechnej spowiedzi i udzielił wszystkim rozgrzeszenia jak w chwili śmierci.” Około godziny piątej procesja „z chorągwiami, krzyżami i narodowymi godłami” wyruszyła w kierunku Horodła. Na czele procesji „jakiś włościanin niósł krzyż”, za nim podążali członkowie „rozmaitych bractw” z chorągwiami i obrazami, następnie ponad dwustu księży z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, deputowani ziem i województw z całej Rzeczypospolitej, kobiety, za nimi „reszta ludu po dziesięciu w rzędzie”, na samym końcu zaś ciągnęły „wozy, powozy, karety, bryczki”. W trakcie pochodu, z główną procesją łączyły się pomniejsze idące „z innych traktów”, natomiast w połowie drogi, prawdopodobnie w okolicach Kopyłowa, lub w samym Kopyłowie, doszło do spotkania z procesją idącą od strony Hrubieszowa. Tutaj też przewodniczący zjazdowi spotkali się po raz pierwszy z posłem od generała Chruszczowa. Posłem tym był Wieniawski, właściciel dóbr horodelskich, który ”niebezpieczeństwo grożące idącym malował w tak żywych barwach, że chwilowo wstrzymał pochód i wywołał narady pod gołym niebem.” Wszelkim wątpliwościom jeszcze raz kres położył ks. Bojarski, który wygłosił przemówienie wzywające do „pójścia na długość bagnetów”, co, rzecz jasna, równało się odpowiedzi odmownej.
Około dwóch kilometrów od Horodła procesja wyszła z lasu na rozległą równinę, za którą w oddali widoczne było miasteczko, stanowiące cel podróży. Równina ta „na pół wiorsty przed miasteczkiem przecięta jest (…) niewielkim podwyższeniem”, na którym rozłożył swoje wojsko generał Chruszczow. Po środku, na wzgórzu, ulokował artylerię, piechotę „w liniach bojowych” ustawił „z dwóch stron drogi”, skrzydła zajęte zostały przez kawalerię. Nie zamierzał jednak Chruszczow użyć wojska dopóki nie wyczerpie wszelkich sposobności pokojowego rozwiązania problemu, dlatego nieustannie pertraktował z przywódcami postępującej wciąż do przodu procesji. Przewodzący procesji księża byli zdeterminowani zrealizować plan uroczystości, ale jednocześnie nie chcieli doprowadzić do rozlewu krwi. Postanowiono pójść „na długość bagnetów”, zawrócić do domów, jeśli Rosjanie nie puszczą dalej, ponieść śmierć, jeśli zdecydują się użyć siły. Aby jednak niebezpieczeństwo zminimalizować postanowiono wzajemnie się przeszukać, a znalezioną broń wszelkiego rodzaju złożono na jednym z wozów i oddano pod „straż obywatelską”. Około jednego kilometra przed linią wojsk carskich doszło do spotkania dwóch przywódców: ks. Bojarskiego z gen. Chruszczowem, którzy ustalili, że skoro władze zabraniają zgromadzeń o charakterze politycznym, a nie religijnym, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby zebrani mogli wziąć udział w mszy. Wobec powyższego, księża, a za nimi cały tłum zebranych osób, poszli naprzód na lewo w kierunku prostopadłym do drogi wiodącej do Horodła, a dostrzegłszy pewną wyniosłość ziemi, skąd okolice zabużne były widocznymi, zrobili nagły zwrot na prawo, idąc wprost ku miasteczku”. Na ten manewr Chruszczow zareagował posyłając konnicę galopem, by przecięła manifestantom drogę do Horodła, a jednocześnie ruszył piechotę i artylerię w stronę tłumu. Po chwili wahania, tłum wznowił przerwany pochód i stanął w końcu na wcześniej upatrzonym wzniesieniu, skąd „za pomocą szkieł przybliżających można było dostrzec stojące gromady braci naszych Rusinów”. „Pagórek” ten znajdował się „o wiorstę od wojska, na rozdrożu między traktami do Stepankowic i do Dubienki”, a z jego szczytu dojrzeć można było mieszkańców Horodła, których Rosjanie z miasteczka nie wypuścili, oglądających całe zajście z dachów swych domów.
Gdy jeden z księży z kozakami pojechał po naczynia liturgiczne do Horodła, tłum zajął upatrzone wzniesienie, na którym ustawiono dębowy stół, który miał służyć za ołtarz. Przez cały czas marszu na Horodło, tłum skrzętnie ukrywał godła narodowe i chorągwie z herbami województw Rzeczypospolitej przedrozbiorowej. Liczono, że Rosjanie, nie widząc żadnych „rewolucyjnych” symboli, wpuszczą procesję do miasteczka. Skoro jednak plan ten nie powiódł się, chorągwie te zostały wyjęte i rozłożone, „otoczyły ołtarz, tworząc jakby wspaniały namiot”. Na ten widok tłum zaśpiewał „Boże coś Polskę”. Mszę odprawiał „sędziwy, z siwą brodą” kapucyn z Lublina, ksiądz Anicet Sierakowski. Po mszy świętej kazanie wygłosił ks. Laurysiewicz, objaśniając „polityczne znaczenie zjazdu, całą doniosłość chwili obecnej i czego takowa wymaga od Polaków.” Ks. Laurysiewicz przemawiał w duchu idei jagiellońskich: „Stronę polityczną jego mowy można streścić w ten sposób. Polska niech nie zapomina o Rusi, a Ruś niech nie zapomina o siostrze swej Polsce. Wiele błędów popełniono w przeszłości zobopólnie. Polska narzuciła zbytnio swą przewagę, a Ruś szukając sprzymierzeńca w Moskalach. Rzućmy zasłonę na przeszłość jaskrawą, a rozpocznijmy nową epokę, mającą na celu odzyskanie zobopólnej niepodległości.” Po księdzu Laurysiewiczu swe mowy wygłosili świeccy: Kazimierz Gregorowicz oraz „jeden z młodzieży”, Edward Stawecki z Częstochowy. M. Dubiecki wspominał, że „wrażenia przemówień były wielkie, gdy zaś jeden z mówców wezwał do podpisywania manifestu, w którym oświadczono, że protestują przeciw rozdarciu społeczeństwa, rzucono się tłumnie do podpisów.” Mówcą tym był Gregorowicz, dumny, że mógł dokonać tego na oczach Rosjan. Gregorowicz odczytał akt ponawiający unię Polski, Litwy i Rusi oraz wygłosił mowę „objaśniającą bliżej treść i znaczenie tyle ważnego pisma, ułożonego odpowiednio do ówczesnych okoliczności i zgodnie z tradycją ubiegłych czasów.” W trakcie zbierania podpisów ktoś rzucił pomysł usypania w miejscu ołtarza kopca i postawienia na jego szczycie krzyża upamiętniającego ten dzień. Kopiec usypano gołymi rękoma, a krzyż wycięto w pobliskim lesie z dębu: „przypadek zrządził, że dłoń wieśniaka, wieśniaka z Polesia wołyńskiego, pomysłowość jego i praktyczność przyczyniły się do postawienia owego krzyża… Gdy bowiem udano się do pobliskiego lasu po drzewo na krzyż, znalazł się wśród taboru przybyłych na obchód wieśniak z Polesia wołyńskiego; widząc on, iż są bezradni dla braku siekiery, poleszuk, który nigdy z siekierą się nie rozstaje, ściął młody dąb, odciął od niego część mniejszą, przywiązał ją w braku gwoździ więzą drewnianą jako poprzeczką – i w ten sposób zaimprowizował pomnik pod Horodłem(…)”. Opis tego krzyża można znaleźć w oficjalnym raporcie naczelnika powiatu hrubieszowskiego do gubernatora cywilnego lubelskiego: „Po odprawieniu nabożeństwa w punkcie tym, gdzie urządzony był ołtarz, postawiono prosty krzyż dębowy, w czasie odbywanej uroczystości naprędce w przyległym lesie przez obywateli własnymi rękami zbudowany i na ich ramionach przyniesiony. Krzyż ten nie ma żadnych godeł ani nadpisów”. Krzyż ten, podobnie jak dzisiejszy, ustawiony w 1924 roku, zwrócony był jednym ramieniem w stronę Ukrainy, drugim – w stronę Polski.
Więcej o manifestacji horodelskiej z 1861 roku: zapraszamy Państwa do Gminnego Ośrodka Kultury w Horodle, gdzie można dokonać zakupu książki poświęconej tym wydarzeniom, a na której oparty został niniejszy opis.
Przemysław Graboś
Następna kolumna Do góryWKRÓTCE
W latach dwudziestych XX wieku, w niepodległej Polsce, kiedy po kopcu i dębowym krzyżu upamiętniającym uroczystości sprzed siedemdziesięciu lat, nie było już śladu, a i pamięć o tamtych wydarzeniach zanikała, pojawił się pomysł, zrodzony w głowie studenta uniwersytetu w Lublinie, Wacława Bieleckiego, wzniesienia nowego kopca, upamiętniającego unię horodelską 1413 roku, a zarazem manifestację z 1861 roku. Pomysł Bieleckiego znalazł zwolenników wśród mieszkańców Horodła. 26 lipca 1924 roku, we dworze w Wieniawce pod Horodłem, odbyło się pierwsze zebranie Komitetu Odbudowy Kopca pod przewodnictwem Bieleckiego. Na tym i kolejnych zebraniach, 30 lipca, 3 i 8 sierpnia 1924 roku, ustalono plan działania, mający na celu zachęcenie do akcji sypania kopca jak najszerszych warstw społeczeństwa, przy czym nie ograniczano się jedynie do lokalnej społeczności, ale zwrócono się do całego narodu rozsyłając artykuły do czasopism oraz ulotki i broszury. Komitet mógł liczyć na pomoc miejscowych zakładów produkcyjnych, samorządu, ośrodków szkolnych oraz Kościoła. Prace nad sypaniem kopca ruszyły z początkiem sierpnia 1924 roku, po wypożyczeniu z sąsiedniego Uściługa i z Cukrowni Strzyżów szyn kolejowych, które po ułożeniu pomogły przewozić ziemię na kopiec. 10 sierpnia nastąpiło uroczyste odsłonięcie kopca, mierzącego 25 metrów u podstawy i wysokiego na 11 metrów. Na szczycie kopca ustawiono 6-metrowy krzyż, wykonany w Cukrowni Strzyżów, u podstawy którego wyrasta gruby, ścięty pień, symbolizujący rok 1413 oraz mniejszy, boczny konar, mający symbolizować rok 1861. Na żelaznym krzyżu widnieje data odnowienia kopca – 1924.
Przemysław Graboś